Gra, która nie wzbudza w graczu żadnych emocji jest po prostu kiepska i prawdopodobnie nawet nie zostanie ukończona. Zapomnimy o tym, że wciąż jest w napędzie konsoli, aż do momentu, kiedy będziemy chcieli zagrać w coś innego. Bardzo możliwe również, że ukończymy tytuł, ale potem od razu wystawimy go na sprzedaż – odbębnione i pora się rozstać.
Nieciekawie jest poza tym, gdy irytujemy się podczas tego typu zabawy, ale jak udowodniła pewna seria gier, pokazanie graczowi, że śmierć będzie mu towarzyszyć przez całą rozgrywkę, także może się podobać. Są jednak tytuły do których się przywiązujemy i uznajemy za najcenniejsze egzemplarze w kolekcji eksponowanej na jednej z półek. Czasem chodzi tu o fabułę, sposób narracji i przedstawiony świat, ale nic by nie było tak samo, gdybyśmy nie nawiązali więzi, z którymś z bohaterów.
Nie zapominamy!
Gra skończona, wróg pokonany, tajemnica rozwiązana i skarb odnaleziony, a my… cały czas przeżywamy to co działo się na ekranie. Długie dni, które zwykle poświęcaliśmy na wprawianie w ruch danej historii, nagle stają się puste, a każda inna gra wydaje się nam niewłaściwa. Panie i panowie, oto przykład kaca gamingowego. Użytkownik tak związał się z danym tytułem i jego bohaterami, że nagła pustka wywołuje w nim niemal fizyczny ból. Zaczyna wręcz tęsknić. Ustawia sobie tapetę w telefonie i na komputerze z grafiką z gry, słucha soundtracków towarzyszących mu podczas rozgrywki, a nawet łapie się na tym, że w kółko przeżywa w myślach przeżyte wspólnie przygody. Są tu tacy bohaterowie, którzy inspirują nas do tego stopnia, że konstruujemy w oparciu o nie swoje cosplay’e. Po pewnym czasie czujemy nawet, że wirtualna postać jest jak żywa i choć wiemy, że to nieprawda to darzymy ją sympatią i jest nam bliska. Są nawet sytuacje, gdy nadajemy swojemu dziecku imiona bohaterów z gier – zwłaszcza, jeśli są bardzo oryginalne.
Jak powstaje więź?
Obecność więzi pomiędzy graczem a wirtualną postacią oczywiście potwierdza sama nauka. Eksperci zajmujący się tego typu zagadnieniami wysnuli teorię, jakoby sprzyjającymi warunkami do powstanie sympatii względem awatara z gry były:
– komunikaty skierowane bezpośrednio do gracza/widza (w grach postacie lubią dawać podpowiedzi w formie krótkich zdań-przemyśleń, w których osoba obsługująca kontroler może odnaleźć cenne wskazówki i poczuć, że pikselowy ludek troszczy się o nas, więc powinniśmy odpłacić mu tym samym),
– uzewnętrznianie emocji przez kierowaną postać,
– atrakcyjność społeczna (duży wpływ na to ma głębia charakteru wirtualnego bohatera oraz jego wygląd – musimy czuć, że nas lubi, chce się z nami zaprzyjaźnić lub wygląda tak, jak w naszych snach).
Musimy się dobrze dogadywać!
Okazuje się, że więzi, które nawiązujemy w wirtualnym świecie, nie różnią się tak bardzo od tego, na czym polega pogłębianie znajomości w rzeczywistości poza konsolą. Jeśli bohaterka na ekranie reaguje tak samo jak my lub wiarygodnie manifestuje swoje uczucia to zaczynamy ją zauważać i zwracać na nią uwagę. Poza tym musimy odnaleźć w niej pokrewną duszę, której moglibyśmy zaufać. W tym wypadku bardzo często zamiast piękna zewnętrznego i seksualnego powabu liczy się dla nas to, że „awatarka” jest miła, uczynna, charyzmatyczna i skoczyła by za nami w ogień. Naturalnie sami zaczynamy czuć to samo względem niej, akceptujemy jej wady, doceniamy zalety i chcemy się nią opiekować. Wiecie jak poznać, że zależy nam na wirtualnej postaci? Kiedy ginie zaczynamy się smucić, bo choć to gra i etap można powtórzyć, to czujemy, że zawiedliśmy jej zaufanie i zapewniliśmy jej niewystarczającą ochronę.
Za cenne wskazówki dziękujemy portalowi Play-It.pl